Zwiedzanie Mestii oraz wymagający i piękny szlak do Lodowca Chalaadi

Z

Cześć moi drodzy!

W kwietniu tego roku odbyłem podróż do Gruzji. Była to do tej pory najciekawsza podróż, jaką odbyłem. Masa wspaniałych miejsc i emocji, przez które po kolei Was przeprowadzę.

Ważna sprawa! Czytacie TRZECI post z wizyty w Gruzji. Niżej macie odnośniki do pozostałych wpisów o Gruzji.

W niniejszym wpisie, przeczytacie o tym co przeżyłem trzeciego dnia pobytu w Gruzji. Cały ten dzień spędziłem w Mestii, a działo się całkiem sporo! Zapraszam do lektury i zdjęć.

Pyszne śniadanie i czas na zwiedzanie

Trzeci dzień w Gruzji zacząłem od pysznego śniadanka i posilony, około 10:00, wyszedłem na zwiedzanie. Tego dnia miałem w planie spacer po samej Mestii, a następnie przejście szlaku do Jezior Koruldi. Tak się jednak nie stało, ale po kolei…

Mestia – krótka charakterystyka

Mestia to miasteczko położone w górach Wielkiego Kaukazu na wysokości 1500 metrów n.p.m., w rejonie kraju zwanym Swanetią. Miejscowość to niewielka, jednak otoczenie gór sprawia, że gdziekolwiek nie spojrzeć, widoki są przepiękne. Cały ów rejon słynie ze średniowiecznych wież obronnych, pozwalających niegdyś zabezpieczyć się przed atakami innych rodów, obcych armii czy feudalnych panów.

Region wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO

Mestia, jak i cały region górnej Swanetii, ze względu na zabytki właśnie, w 1996 roku został wpisany na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO! Spacerując po Mestii można zobaczyć przy domach kilkadziesiąt tego typu baszt rodowych. Szczególnie zestawienie większej ich ilości z górami w tle robi wrażenie, jak i wspaniała nocna iluminacja, którą koniecznie polecam Wam zobaczyć.

Spacer po Mestii

W pierwszej kolejności spacerowałem uliczkami położonymi u podnóża gór, gdzie turystów nie spotkałem, a właśnie tam można z bliska spojrzeć na opisane wyżej wieże obronne. Następnie zaszedłem na centralny plac Mestii – Plac Seti. Odniosłem wrażenie, iż zabudowa dookoła placu została postawiona niedawno, choć mogę się mylić. Obok placu ma miejsce niewielki park. Również tutaj, przy informacji turystycznej, znalazłem mapkę na której szukałem dobrej drogi prowadzącej do Jezior Koruldi.

O tym jak NIE DOTARŁEM do Jezior Koruldi

Zagaiło do mnie trzech Panów, i kiedy dowiedzieli się, że wybieram się właśnie do jezior, odradzili mi taką wędrówkę ze względu na zbyt wiele śniegu na górze (był kwiecień), dając za alternatywę Lodowiec Chalaadi. Pomyślałem – “niech sobie mówią, a ja i tak zrobię swoje”.

Szukałem wejścia na szlak niedaleko Placu Seti, lecz gdy to mi się nie udało, postanowiłem obrać inną drogę. Poszedłem w stronę rzeki i idąc ulicą równolegle do niej, dotarłem w okolice lotniska, które minąłem, i patrząc na mapę doszedłem do ścieżki, która zdawało się była odpowiednią, aby dotrzeć do wspomnianych Jezior Koruldi.

Na takie widoki czekałem…!

Nim zacząłem wejście, stanąłem z cudnym widokiem przed sobą i rozkoszowałem nim jak i pysznym ciastkiem, które zostało mi ze śniadania. Miejsce w którym byłem daje mnóstwo genialnych obrazków, zostawiłem miasto za sobą, doszedłem zaś do terenów, na które liczyłem lecąc do Gruzji.

Na tym zdjęciu widać Panów, o których napisałem dalej.

Zmiana planów – zamiast Jezior Koruldi -> Lodowiec Chalaadi

Napatrzywszy się, wszedłem na ścieżkę i już na samym początku spotkałem dwóch Panów. Zagadali do mnie, pokazałem im na mapie gdzie się udaje, a oni, podobnie jak Ci na Placu Seti, stanowczo mi tego odradzili, i ponownie poradzili pójść do Lodowca Chalaadi. Pomyślałem, że skoro po razu drugi spotykam się z taką radą, posłucham się i zmienię plany. Panowie poczęstowali mnie wodą ze źródła, która była lekko gazowana, całkiem dobra, no i zawróciłem.

Wspaniały krajobraz na początku szlaku do lodowca!

Wróciłem się do mostu, przeszedłem na drugi brzeg rzeki i kierowałem szlakiem do lodowca zaznaczonym na mapie. Kiedy stanąłem po drugiej stronie rzeki i rozejrzałem dookoła, pomyślałem – “ale tutaj wspaniale!”. Rwąca rzeka płynąca między kamieniami, dalej porośnięte trawą i drzewami góry, w oddali zaś góra pokryta śniegiem. Pierwsza cześć szlaku prowadzi szutrową drogą na północ. Początkowo mijałem zabudowania, dalej zaś dookoła miałem tylko góry. Przez długi czas widziałem przed sobą trzy góry, jedna za drugą, które tworzą wspaniały, pełen majestatu pejzaż. Idąc w dolinie, wciąż miałem przed sobą wysoki na 3430 metrów szczyt góry Dollacora (taką nazwę znalazłem na Wikimapii), która niemal w całości pokryta śniegiem robi ogromne wrażenie.

Druga, cięższa część szlaku…

Dochodząc do mostku nad rzeką, zaczyna się druga, dająca zupełnie inne doznania część trasy, którą kierowałem się na zachód. Wszedłem bowiem do lasu, śniegu jakieś pół metra, a ja w adidasach i wiosennej kurtce. No cóż, mnie nigdy wiele nie trzeba było, zatem powoli, idąc po śladach poprzedników, krok po kroku, sunąłem dalej. Na długo zapamiętam przeraźliwy huk spadającej lawiny, kiedy byłem jeszcze w lesie. Po kilku chwilach dotarłem do małego urwiska, skąd w dole zobaczyłem rzeczkę, zaś dookoła góry.

Zaczął padać deszcz z gradem, nie miałem nawet czapki, ale nie przeszkadzało mi to w dalszej drodze. A ta okazała się coraz cięższa… śniegu więcej, pod nim korzenie i kamienie, trzeba było uważać na każdy krok, wchodzić i schodzić dając duże kroki, co obciąża mocno kolana. Mimo tego noga kilka razy wpadała mi do śniegu, kilka razy się wywróciłem. Jednakże parłem do przodu, wzdłuż rzeki, pod sam lodowiec, który zasłonięty przez coraz gęstszą mgłę zdawał się mówić, abym lepiej zawracał.

Droga powrotna i koniec dnia

W drodze powrotnej ponownie kilka razy się wywróciłem, byłem coraz mocniej wycieńczony, ale finalnie dotarłem do drogi za mostem. Serio, część szlaku, którą opisałem powyżej dała mi mocno w kość. Dawno nie byłem tak fizycznie wykończony. Pokonywałem kolejne kilometry, oglądałem surowe krajobrazy, aż wróciłem do terenów po części zabudowanych.

Dużo tego dnia myślałem, bowiem jadąc gdzieś daleko, szczerze mówiąc kupujemy sobie czas. Podróżując najczęściej samotnie, mam sporo czasu na przemyślenia i poukładanie różnych spraw, o co ciężej w miejscu zamieszkania.

Wróciłem do domu, mając w nogach niemal 30 km, dodałem do tego kolejnych kilka, wychodząc już po zmroku coś wszamać.

Dodatkowo trzymajcie filmik złożony przez telefon ze zdjęć i ujęć wykonanych w drodze do Mestii i samej Mestii 🙂

Kilka (istotnych) słów na koniec

Nie da się ukryć, że trzeci dzień w Gruzji był tym dniem, który najmocniej wrył mi się w pamięć.

Zwiedzanie Mestii, następnie szukanie drogi do Jezior Koruldi i finalne dreptanie szlakiem do Lodowca Chalaadi, dały mi mnóstwo genialnych krajobrazów i emocjonalnych przeżyć. Z drugiej zaś strony, góry nauczyły mnie pokory i pokazały, że żywioł, natura, są na tyle ogromne i silne, że powinienem czuć przed nimi respekt.

Tego dnia przeszedłem niecałe 34 km i zrobiłem około 150 zdjęć.

Już w sobotę kolejny wpis, opisujący czwarty dzień w Gruzji, kiedy to dotarłem do Batumi.

Zachęcam do zaglądania na fanpage MIEJSKI WOJAŻER, gdyż tam każdego tygodnia pokazuje inne miasto lub kraj, oraz wstawiam każdy nowy wpis na blogu.

Odkrywajcie świat, pokazujcie innym i cieszcie się tym! Pozdrawiam, Cześć!

O autorze

Kamil Sulewski

Cześć moi drodzy!

Uwielbiam podróżować, zwiedzać, rozgryzać miasta i kraje, sprawdzać czym się różnią w zakresie architektonicznym i społecznym. Kocham miasta, jednakże nie zapominam o naturze, którą znajduje i w miastach i totalnie poza nimi.

Dodaj komentarz

Kamil Sulewski

Cześć moi drodzy!

Uwielbiam podróżować, zwiedzać, rozgryzać miasta i kraje, sprawdzać czym się różnią w zakresie architektonicznym i społecznym. Kocham miasta, jednakże nie zapominam o naturze, którą znajduje i w miastach i totalnie poza nimi.

Ostatnie wpisy

Archiwa