Cześć moi drodzy!
W kwietniu tego roku odbyłem podróż do Gruzji. Była to do tej pory najciekawsza podróż, jaką odbyłem. Masa wspaniałych miejsc i emocji, przez które po kolei Was przeprowadzę.
Ważna sprawa! Czytacie DWUNASTY post z wizyty w Gruzji. Niżej macie odnośniki do pozostałych wpisów o Gruzji.
- Podróż do Gruzji, ciekawe miejsca w Kutaisi (klik)
- WIDOWISKOWA droga z Kutaisi do Mestii (klik)
- Zwiedzanie Mestii oraz wymagający i piękny szlak do Lodowca Chalaati (klik)
- Różnorodność ulic w Batumi oraz widok na miasto z Kolei Gondolowej (klik)
- Atrakcje Batumi #1 – Promenada, Wieża Alfabetu Gruzińskiego, Morze Czarne (klik)
- Atrakcje Batumi #2 – Ogród Botaniczny i Delfinarium (klik)
- Stare Tbilisi – przepiękna dzielnica Abanotubani i zaniedbana część dzielnicy Kala (klik)
- Tbilisi – spacer nad rzeką Kurą oraz wielkomiejską aleją Szoty Rustawelego (klik)
- Tbilisi – spacer po Ogrodzie Botanicznym oraz spektakularne widoki z murów Twierdzy Narikala! (klik)
- Tbilisi – powalające widoki z płaskowyżu Mtatsminda oraz jedna z piękniejszych uliczek w mieście (klik)
- Przepiękne widoki w drodze z Kazbegi do klasztoru Cminda Sameba (klik)
- O tym jak lawina przedłużyła mój pobyt w Gruzji (klik)
Ten wpis jest zupełnie inny od każdego poprzedniego. Do tej pory czytaliście o tym jak spędzałem każdy kolejny z ośmiu dni w Gruzji. Dni, które spędziłem według planu.
Jednak plan się posypał… i dzisiaj właśnie o tych czterech dniach, które były poza planem, a które pokazały jak Gruzja potrafi być nieprzewidywalna i jak trzeba zmieniać plany w podróży.
Zapraszam do lektury!
Dzień dziewiąty – spadł śnieg…
Dziewiąty dzień w Gruzji zacząłem od pobudki kilka minut przed 8:00 rano w Kazbegi. Plan był następujący – dostać się do Tbilisi i jeszcze tego samego dnia do Kutaisi. Tam spędzić noc i kolejnego dnia udać na lotnisko. Miałem bilet na lot do Warszawy na 18 kwietnia o godzinie 14:50. Jednak ów plan się posypał… Dlaczego? Czytajcie dalej.
Spakowany, udałem się do Pani gospodyni opłacić pobyt, po czym poszedłem na postój marszrutek. Już z samego rana, kiedy wstałem i spojrzałem za okno, zaskoczył mnie widok dość grubej warstwy śniegu. Moja marszrutka odjechała o godzinie 9:00, była tam również grupka sześciu Polaków.

Droga jest zamknięta
Początkowo trasa mimo sporej warstwy śniegu przebiegała sprawnie, jednak po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się. Zobaczyłem jak w poprzek ulicy stoi duży samochód z przyczepą. Pomyślałem, że wpadł w poślizg, ktoś go przestawi i pojedziemy dalej.
Nic z tego.
Kierowca oznajmił, że droga jest zamknięta.
No i zaczęły się schody, od razu przyszła myśl, czy w ogóle dojadę tego dnia do Tbilisi.
Wracając z powrotem do Kazbegi, zagadałem do grupki wspomnianych wyżej Polaków i jak się okazało, jeden chłopak również miał lecieć tym samym lotem do Warszawy. Wymieniliśmy się kontaktami i udaliśmy w swoją stronę. Mnie nie pozostawało nic innego jak wrócić do tego samego miejsca i zapytać, czy mogę przeczekać. Całe szczęście nie było z tym problemu, dostałem inny pokój i herbatę.
Oswajanie się z trudną sytuacją
Właścicielka domu zadzwoniła na policje i okazało się, że na drogę spadła lawina i prawdopodobnie zostanie usunięta do wieczora, ewentualnie ranka następnego dnia. Tego dnia już nie wychodziłem, raz, że cały czas sypał śnieg, i dwa, że wolałem być w pogotowiu w razie gdyby jednak droga była przejezdna. Miałem coraz mniej pieniędzy, prognoza pogody nie napawała optymizmem (przez tydzień miał padać śnieg), dodatkowo byłem sam i dopadł mnie smutek, tęsknota, lęk. Całe szczęście wi-fi działało jak należy, mogłem więc kontaktować się z bliskimi, co wiele mi dało.
Niestety, do wieczora nie dostałem żadnej pozytywnej wiadomości, jednak umówiliśmy się z chłopakiem z marszrutki, że spotkamy się o 6:00 rano i spróbujemy wziąć taksówkę. Zakładaliśmy, że jeśli wyjedziemy o tej porze, damy radę dotrzeć na lotnisko na nasz lot. Łapiąc się tej myśli, zasnąłem i tak skończył się mój dziewiąty dzień w Gruzji.
Dzień dziesiąty – ranek
Kolejnego dnia obudziłem się około 5:30 i udałem w umówione miejsce. Wychodząc zapłaciłem za kolejny nocleg, a Pani wzięła ode mnie tylko 10 lari (normalna cena w tym miejscu to 25 lari). Spotkaliśmy się na przystanku marszrutek, jednak Kazbegi jeszcze spało… Wróciłem do domu.
Dobra wiadomość – droga jest przejezdna!
Około 11:00 zapytałem gospodyni czy wie coś na temat drogi, niestety nie miała żadnych informacji. Zaproponowała mi coś do zjedzenia, co wówczas było dla mnie paliwem na cały niemal dzień. 10 minut przed 13:00 napisał chłopak, z którym miałem jechać taksówką, że marszrutki jeżdżą już do Tbilisi! Ależ się ucieszyłem! Zabrałem szybko swoje rzeczy i szybkim krokiem udałem na przystanek. Pierwszy busik był już pełen, odjechałem kolejnym chwilę po 14:00.
Widoki po drodze na ośnieżone góry robiły ogromne wrażenie! Pierwsze 20-30 km to niezłe przeżycie. Najwyższe góry, dużo śniegu, wąska ulica, tunele. Później było coraz mniej śniegu, robiło się zielono a góry nie były już tak pokaźne.
Tbilisi – ogarnianie planu B
Dojechałem do Tbilisi po 17:00, kiedy wg planu miałem być już w Warszawie. No cóż, trzeba było ogarnąć plan B. Pojechałem metrem do centrum miasta i wszedłem do jednego z lokali złapać wi-fi. Kupiłem tam bilety na samolot w sobotę (był czwartek, zatem miałem dwa dodatkowe dni) do Gdańska. Od razu zarezerwowałem hostel, a że było po 18:00, szybko się tam skierowałem. Co prawda pokój nie był pierwszej świeżości, ale miałem gdzie spać i to było najważniejsze. Przez te dwa dni, z racji tego co się działo przeszedłem jedynie 7 km.
Dzień jedenasty – szwendanie się po Tbilisi
Dzień jedenasty, czyli piątek, postanowiłem mimo deszczu spędzić na mieście. Nie nastawiałem się na ogarnięcie jeszcze większej połaci miasta i zaliczanie kolejnych atrakcji, a raczej spokojne szwendanie i obserwowanie życia miasta. W punkcie informacji turystycznej wydrukowałem kartę pokładową, byłem w sklepie zakupić coś co przywiozę do domu. Przeszedłem 17,5 km.



Dzień dwunasty – dotarłem na lotnisko i wróciłem do domu
Dwunasty dzień był dniem powrotu. Po wyjściu rano z hostelu, udałem się na metro i pojechałem do Didube. Tam niemal od razu przy wyjściu z tunelu złapałem marszrutkę do Kutaisi. Na miejsce dojechałem jakoś po 14:00 i około 15:00 ruszyłem pieszo na lotnisko. Do przejścia miałem 19 km, droga prosta jak od linijki. Dzięki temu miałem ponad 3 h, aby przemyśleć każdy dzień spędzony w Gruzji i przypomnieć co przeżyłem. Pod terminal lotniska doszedłem o 18:20, lot miałem 23:20, w Gdańsku wylądowałem o 1:00 naszego czasu.

Kilka (istotnych) słów na koniec
Te kilka dodatkowych dni w Gruzji, kiedy je przeżywałem, były dla mnie niełatwe. Zawsze ciężko odnaleźć się samemu w trudnej sytuacji, aczkolwiek fakt, że dałem sobie radę, pokazał mi, że mogę więcej niż mi się wydaje. Podróż to wychodzenie poza to co znane, otwieranie się na piękne doświadczenia, jak i również takie, które z pozoru niełatwe, pozwalają się nam rozwijać.
W następnym, ostatnim już wpisie z wyprawy do Gruzji, podsumuje cały wyjazd.
Zachęcam do zaglądania i lajkowania fanpage’a MIEJSKI WOJAŻER (klik), gdzie każdego tygodnia przedstawiam jakieś miasto lub kraj.
Odkrywajcie świat, pokazujcie innym i cieszcie się tym! Pozdrawiam, Cześć!